Wiedza

Fundacja Firmy Rodzinne

Powrót

English

4 stycznia 2018

Niezmienność – błąd myślenia. O zmianie z filozoficzną refleksją

Niezmienność – błąd myślenia.  O zmianie z filozoficzną refleksją

Dlaczego nic nie może być stałe i niezmienne? Raz osiągnięte i zapisane po stronie zysków na zawsze? Nieśmiertelne? Pytanie, które zadawali sobie mędrcy tysiące lat temu, powraca coraz częściej w dzisiejszym biznesie i polityce. Bo świat znowu pokazał nam, jak bardzo jest płynny.

Oto dwa fragmenty antycznych pism filozoficznych – ze Wschodu i Zachodu. Pierwszy: „Bieg i przemiana bez przerwy odnawiają wszechświat, tak jak nieprzerwana kolej czasu ciągle odnawia bezkresną wieczność. A więc w tej fali kto będzie otaczał czcią coś z tego, co przepływa, a na czym nogi stale oprzeć nie można? Tak jakby kto próbował umiłować jednego z przelatujących wróbli, aż ci on już zniknął z oczu. Zaprawdę i życie każdego człowieka jest czymś takim, jakim jest parowanie krwi i wdychiwanie powietrza.” To fragment „Medytacji” Marka Aureliusza. Rzymski cesarz i filozof – stoik, który niechętnie musiał zarządzać jednym z najpotężniejszych imperiów w dziejach ludzkości, mówi, że wszystko, co istnieje wokół nas i w nas samych, ciągle się zmienia. Wiara, że jest w rzeczywistości coś stałego, że możemy to coś osiągnąć, na czymś się emocjonalnie oprzeć (w tym wypadku zakochać), jest myślowym błędem. Podstawowym źródłem naszych problemów jest pragnienie, żeby to, co niestałe, stało się stałe. Wróbel jest tu tylko metaforą. Zakochujemy się w młodości, sukcesie, zachodzie słońca, świetnym winie, wynikach finansowych lub strategiach, które raz się udały. Cieszmy się tym wszystkim – mówi rzymski cesarz – ale w pewien szczególny sposób: bez przywiązywania się. Ze świadomością, że wszystko to minie. Że nie zamrozimy tego i nie zatrzymamy. Taka postawa mentalna jest koniecznym warunkiem szczęścia. Marek Aureliusz spędził lata na walkach z barbarzyńcami w obronie granic Cesarstwa Rzymskiego, i to nauczyło go, że nie ma czegoś takiego jak wieczny pokój. Życie jest ciągłym naciąganiem kołdry na za duże ciało. A teraz fragment „Księgi Drogi i Cnoty” chińskiego mędrca Laozi: „Kto wspiął się na palce, nie może stać. Kto robi wielkie kroki, nie może chodzić. Kto sam siebie wystawia na światło, nie błyszczy. Kto sam siebie wychwala, ten nie zdobędzie sławy. Kto napada, nie osiąga sukcesu. Kto sam siebie wywyższa, nie może być starszym pośród innych”. To także nauka o zmienności. O tym, że jedynym sposobem na budowanie w miarę stałych struktur, w jakiejkolwiek dziedzinie, jest unikanie przesady i dbanie o harmonię – równowagę między płynnymi elementami rzeczywistości. Z tego punktu widzenia public relations, taki jak uprawiany jest współcześnie w biznesie i mediach, a także wszelki „lans” i „parcie na szkło” są prostym proszeniem się o katastrofę. Stawanie na palcach, które pozornie czyni nas wyższymi, tak naprawdę odbiera nam stabilność. Kiedy przyjrzymy się uważnie historiom współczesnych celebrytów, zobaczymy, jak mądre są słowa Laoziego.

Przekleństwo nierównowagi

Gdy pisałem książkę, której jedną z głównych bohaterek jest zmiana („Zaufaj życiu. Nie zakochuj się w przelatującym wróblu”), media odmieniały słowo „kryzys” na wszystkie sposoby. Dzisiaj, kilka lat później, wciąż nie zniknęło ono do końca z nagłówków prasy i czołówek wiadomości. Oto fragment tej książki: „Kryzys ekonomiczny, tak jak każdy kryzys, pokazuje lepiej naturę rzeczy, uwalnia od pojęć, którymi przypudrowaliśmy rzeczywistość. Czasami jednak ludzie nie chcą dłużej żyć w tak odczarowanym świecie. Wielkie upadki instytucji finansowych z Wall Street w 2008 r. i później poprzedziły serię samobójstw finansistów. Jedni rzucali się pod pociąg, inni przecinali nadgarstki nożami do rozcinania kartonów, byli też tacy, którzy wieszali się na paskach od spodni. Wśród tych, którzy uznali, że nie chcą już żyć, znajdowały się osoby, którym zostało jeszcze sporo – jak dla przeciętnego człowieka – pieniędzy, czasem kilka milionów dolarów. Ich tożsamość weszła jednak w romans z sumami dziewięciocyfrowymi i kiedy one postanowiły ich rzucić, nie mieli już po co żyć”. Samobójstwa te nie były spowodowane krachem na giełdzie – gdyby tak się stało, to byłoby ich znacznie więcej. Przyczyną tych desperackich decyzji był stan umysłu. Finansiści, którzy uwierzyli w to, że będą wyłącznie się bogacić i osiągać coraz większe sukcesy, nie mogli znieść myśli o stracie. To, że zubożeli o pieniądze, nie było najważniejsze. Gorzej, że stracili oni kontakt z procesem życia. Byli żywą (przynajmniej do pewnego momentu) ilustracją twierdzenia Seneki, że „tylko w porównaniu z innymi jest się nieszczęśliwym”. Odmówili kontynuowania życia, bo nie zgadzało się ono z fikcją, którą wytworzyli w swoich mózgach. Marek Aureliusz powiedziałby im: „Nie należy się gniewać na bieg wypadków. Nic ich to bowiem nie obchodzi”. 2600 lat przed ostatnim krachem na nowojorskiej giełdzie Laozi pisał: „Co jest najbardziej istotne – sława czy życie? Co jest droższe – życie czy bogactwo? Co jest trudniej przeżyć – zysk czy utratę? Kto wiele oszczędza, ten poniesie duże straty. Kto wiele gromadzi, ten poniesie duże straty. Kto zna miarę, ten nie dozna niepowodzenia. Kto zna granicę, ten nie będzie w niebezpieczeństwie. On staje się długowieczny”. Długowieczny – mówi chiński mędrzec, ale nie nieśmiertelny. Najlepsze, co możemy osiągnąć, to tak długie jak tylko się da harmonizowanie skrajności w płynnym ruchu życia. Ale w naturze nie ma nic stałego. Prędzej czy później każda jednostka, każdy system finansowy, każda cywilizacja muszą runąć. Ta sama ślepa wiara w możliwość nieprzerwanego wzrostu, która pozbawiła życia kilkunastu finansistów z Wall Street, a którą współczesny kapitalizm zdaje się religijnie wyznawać, może mieć znacznie gorsze skutki. Kult nieustannego wzrostu i ślepej konsumpcji może pozbawić życia całą planetę, łącznie z tymi, którzy ten kult wyznają. Problem polega na tym, że oduczyliśmy się obserwować naturę, stawiać sobie filozoficzne pytania i dbać o rozwijanie mądrości. Zatraciliśmy też we współczesnym świecie poczucie współistnienia z innymi ludźmi. Typowy szef sprzedaży w wielkiej korporacji czuje się człowiekiem sukcesu, bo za pomocą środków marketingowych przekroczył plan wyznaczony przez udziałowców, dostał gigantyczną premię i teraz może sobie kupić coś, co podniesie jego wartość w oczach innych i siebie samego – na przykład jacht. Nie sięga myślą na tyle daleko, by dostrzec, że setki tysięcy ludzi kupiło w efekcie jego działań całkowicie niepotrzebne im produkty. Że te setki tysięcy osób wyrzuci w związku z tym z domów stare przedmioty, które popłyną kontenerowcami na przykład do Ghany, gdzie na wielkich wysypiskach będą zatruwać ludzi i Ziemię. Nie przyjdzie mu też do głowy, że truć planety bez końca w ten sposób się nie da. I prędzej czy później społeczna i ekologiczna katastrofa dosięgnie jego, na razie, bezpieczny świat, uderzając, jeśli nie w niego samego, to w kolejne pokolenie. Nie jest tak, że nie obchodzi go los jego dzieci. Gdyby tak było, nie poświęcałby części swojej absurdalnej, jak na pojedynczego człowieka, premii na ich edukację. Raczej ma zbyt wąską wizję, żeby dostrzec kilka prostych zależności. Laozi nazwałby kogoś takiego, kto dla nas jest „człowiekiem sukcesu”, w najlepszym wypadku szkodliwym głupcem. A system, który wygenerował takie zachowania – systemem pędzącym ku samounicestwieniu. Korporacje i organizacje odkryły już przydatność w zarządzaniu zmianami medytacji. Do odkrycia zostały im jeszcze inne obszary filozoficznej pracy ze zmianą, takie jak panowanie nad procesem myślenia i obserwacja reguł rządzących naturalnymi procesami.

Czy Wschód miał rację?

Skoro nie możemy przeciwstawić się zmianie, bo jest ona konieczną cechą życia, możemy z niej skorzystać. Taoiści wielbią zmianę. Studiują ją i uczą się od niej piękna i logiki życia. Doceniają to, że zmiana umożliwia życie. Śmierć tego, co stare, jest warunkiem rodzenia się nowych rzeczy. Niestałość jest konieczna. Nie są to dla taoistów abstrakcyjne dywagacje. To także psychologiczna postawa, która eliminuje z życia wielkie pokłady lęku, niepewności, złości wynikłej z rywalizacji, poczucia krzywdy, że inni odnoszą jeszcze większe sukcesy. I pozwala zachwycać się zmiennością każdej chwili. „Prawdziwi ludzie (dla Zhuangziego, innego taoistycznego mędrca) to ci, którym udało się stopić w jedno swe myśli i działania z nigdy nieustającymi przekształceniami wszechświata. Kiedy ludzie tacy zjednoczą się już z Tao, ich działania wypływają z głębi ich jestestwa, nie roztrząsają już swoich czynów i zachowań ani się nad nimi nie zastanawiają. Uwolnieni od wolnej woli, odzwierciedlają każdą pojawiającą się sytuację z doskonałą wyrazistością i dzięki temu reagują w jedyny możliwy, a zarazem idealnie z nią zharmonizowany sposób” – pisze badaczka psychologii taoistycznej Livia Kohn. W ten sposób można cieszyć się zmianą w codziennym przeżywaniu.

Psychologicznie otwarcie na prawdę o zmianie jako podstawie życia wymaga jednak ciągłego i intensywnego treningu. Tylko on może uwolnić od urojeń o „wiecznym niebie” czy niekończącym się wzroście gospodarczym. „Zdobądź teoretyczną wiedzę, jak wszystko przechodzi w coś innego. Ciągle się tym zajmuj, ćwicz się w tej gałęzi mądrości. Nic bowiem nie wyrabia bardziej wielkoduszności. Człowiek wyzbywa się wtedy ciała i świadom tego, że będzie musiał wnet to wszystko porzucić i ludzi pożegnać, cały się poświęca sprawiedliwości w czynach swoich, a w innych zdarzeniach zdaje się na wszechnaturę” – pisał Marek Aureliusz. Istotą filozofii była dla niego medytacja, dbanie o stan świadomości chwila po chwili. Zdawanie sobie sprawy ze złożoności i zmienności świata. Ale Marek Aureliusz był jednym z ostatnich wielkich stoików. Zmarł w roku 192. Wielkie Cesarstwo Rzymskie, którym dowodził, miało przeżyć go tylko o dwa stulecia. Wraz z przyjściem chrześcijaństwa i opowieści o zbawieniu, która ma początek i koniec w postaci wielkiego finału, jakim jest wieczna szczęśliwość, obraz świata Zachodu zmienił się radykalnie. Celem człowieka przestała być troska o harmonię. Stało się nim osiąganie jak najwyższych celów bez liczenia się z kosztami. W terminologii Laoziego – stawanie na palcach. Według antropologa i kulturoznawcy Iana Morrisa, autora książki „Dlaczego Zachód rządzi – póki co?”, Zachód wystartował do wyścigu o pierwszeństwo cywilizacyjne na świecie tysiąc lat przed Wschodem, ze względu na korzystniejsze warunki geograficzne. Ale to Wschód będzie w nim zwycięzcą. Przewodził w rozwoju cywilizacyjnym już w czasach średniowiecza i stracił swoją pozycję za sprawą Brytyjczyków, którzy wynaleźli maszynę parową i rozwinęli handel interkontynentalny między Anglią i Ameryką. Udało im się to jako pierwszym tylko dlatego, że Pacyfik jest większy niż Atlantyk. Chińczycy mieli do Ameryki dalej. Zatem nie dlatego, jak moglibyśmy się pocieszać, że nauka i logiczne myślenie są domeną ludzi Zachodu. Konkluzja Morrisa: w połowie naszego wieku Chiny zaczną rządzić światem i tak już pozostanie na wiele stuleci.

Jak znaleźć balans?

Dziś, by zrozumieć naturę naszych umysłów oraz istotę praw rządzących rzeczywistością, mamy do dyspozycji całą mądrość Wschodu i Zachodu. Na poziomie indywidualnym podstawowym warunkiem znalezienia balansu i równowagi jest medytacja, praktyka nieznana naszemu systemowi edukacji, a jednak wchodząca przebojem do wielkich korporacji. Apple pozwala pracownikom medytować pół godziny dziennie i zatrudnia instruktorów medytacji. Google wprowadził program „Search Inside Yourself” oparty na medytacji. Podobnie Nike, w której siedzibie powstały specjalne sale do relaksacji. Medytują zatrudnieni w AOL Time Warner, McKinsey & Co, Yahoo!, Deutsche Bank, Procter & Gamble i HBO. Medytacja zwiększa objętość istoty szarej w mózgu, opóźnia proces utraty komórek mózgowych w wyniku starzenia. Powoduje szereg biochemicznych zmian w ciele, nazwanych zbiorczo „reakcją relaksacyjną” – wolniejszy metabolizm, wolniejsze bicie serca, dłuższy oddech, niższe ciśnienie krwi. Osoby medytujące postrzegają przedmioty bardziej jako bezpośrednio doświadczane pobudzenia, a mniej jako pojęcia. Dlatego trudniej jest ich zmanipulować. Do odkrycia zostały jeszcze korporacjom inne obszary filozoficznej pracy ze zmianą, takie jak panowanie nad procesem myślenia i obserwacja reguł rządzących naturalnymi procesami. Także wprowadzenie treningu świadomości tego, w jaki sposób podejmujemy decyzje i nadajemy wartość naszym działaniom. Warsztaty dla organizacji dotyczące zmiany, które prowadzę między innymi w Puszczy Białowieskiej, pokazują, że grupa, która do tej pory była hierarchiczną strukturą podlegającą sztywnym procedurom, gdy przemieni się we wspólnotę dociekań, może wyraźnie zwiększyć skuteczność działania i proponować nowatorskie rozwiązania. Zmiana dla takiej grupy nie jest już niebezpieczeństwem albo złem koniecznym. Staje się szansą na postęp i rozwój.

Artykuł ukazał się w magazynie THINKTANK

Marcin Fabjański

założyciel Szkoły Filozofii Życia Selfoff

Pozostań
z nami w kontakcie

Zapisz się do newslettera!