Wiedza

Fundacja Firmy Rodzinne

Powrót

English

16 października 2014

„Pamiętaj o sushi”

„Pamiętaj o sushi”

Rozmowa o wychowaniu dzieci z Sylwią Marciniak, trenerem biznesu, coachem, specjalistą ds. sukcesji. Rozmawia Konrad Bugiera.

 

Jak to jest z tym wychowaniem dzieci? Czy da się je wychować czy raczej wychowują się same? Na ile możemy na nie wpływać?

Niestety, precyzyjnej odpowiedzi na te pytania nie potrafią udzielić nawet najtęższe umysły. Ja w swojej odpowiedzi posłużę się pewną metaforą. Otóż jedyne, co możesz dać swojemu dziecku, to pomoc w uformowaniu skrzydeł, które będą na tyle silne, żeby mogło polecieć tam, gdzie będzie chciało. Chcę przez to powiedzieć – powtarzając za pewną mądrą osobą – że dzieci dostajemy trochę jakby „na przechowanie”. One nie są twoje. Są dla świata. Zdaję sobie sprawę, że to bardzo nie po drodze z naszym polskim postrzeganiem wychowania jako pewnego poddaństwa dzieci wobec rodziców.

Ale nie zaprzeczysz, że takie postrzeganie „poddańcze” jest teraz w odwrocie, a przynajmniej nie jest podejściem dominującym? Kiedy zaczęła się dokonywać zmiana w naszym myśleniu na temat wychowania?

Z tym wychowaniem – znowu przychodzi mi do głowy metafora – jest jak z dietami. Wegetariańska, tylko ciepłe posiłki, dieta pięciu przemian itd. Można długo wymieniać. Każda może być dobra i równocześnie zła. Wszystko zależy od tego, kto będzie z niej korzystał. Różni ludzie różnie mają i podobnie jest z dziećmi, na które działają różne sposoby wychowywania.

Czyli nie ma mowy o żadnym momencie przełomowym? Raczej ewolucja?

Raczej tak, choć na pewno poglądy zaczęły szybciej ewoluować wraz z postępem medycyny, który nastąpił w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Liczba dzieci w rodzinach dość mocno zmalała. To pozwoliło na zupełnie inny poziom skupienia na dzieciach. Inaczej koncentrujemy się na jednym czy dwójce dzieci, niż gdy mamy ich czworo albo i więcej. To z kolei daje możliwość pozostawienia dzieciom większej swobody, o czym mówił jeszcze przed wojną Korczak, choć raczej nie można powiedzieć, żeby wówczas jego poglądy były powszechnie uznawane.

Coś jeszcze przyspieszyło ewolucję poglądów?

Nie sposób pominąć znaczenia mediów, internetu, a tym samym dostępności wiedzy o różnych kulturach. Wychowanie dzieci to przecież istotny wyznacznik wielu kultur. Żeby daleko nie szukać – pomyślmy tylko o różnicach w wychowaniu dzieci żydowskich i katolickich. Zwracam tutaj uwagę, że celowo powiedziałam „katolickie”, a nie „chrześcijańskie”. Warto w tym kontekście przypomnieć także o książce autorstwa Chinki mieszkającej w USA, która wychowała swoje dwie córki w bardzo tradycyjnie chiński sposób („Bojowa pieśń tygrysicy”, autorka: Amy L. Chua – przyp. red.). Poglądy autorki są dość radykalne, natomiast w opinii córek, które też wypowiadają się w książce – wcale nie muszą być takie złe. Córki mówią to mając za punkt odniesienia to, jak ich amerykańscy rówieśnicy byli wychowywani przez swoich rodziców. Książka była zresztą sporym hitem wydawniczym.

To oznacza, że czeka nas powrót do bardziej „tradycyjnego” wychowania dzieci?

Tego nie przewiduję. Chcę natomiast powiedzieć, że wychowanie to eksperyment, który jesteśmy zmuszeni przeprowadzić na dzieciach. A nawet należałoby powiedzieć, że na każdym dziecku z osobna. W naszym codziennym życiu i otoczeniu zachodzi cały czas pełno zmian i nie możemy się łudzić, że wychowawcze sposoby naszych rodziców, które działały na nas, będą równie skuteczne w odniesieniu do naszych dzieci. Powiem więcej – sposoby sprawdzone na pierwszym dziecku mogą się okazać do niczego przy drugim i następnych dzieciach.

Jaki jest zatem twój sposób na wychowanie?

Szukam złotego środka. Obserwuję swoich znajomych – od wyznawców pełnej swobody, po zwolenników bardzo restrykcyjnego, prawie klasztornego wychowania, razem z całą masą pośrednich kombinacji jednego i drugiego podejścia. Widzę, że trzeba odrzucić wszystkie skrajności, a z tego, co zostanie, stworzyć własną formułę.

A dokładniej?

Dla mnie osią wychowania mojej córki jest budowanie jej poczucia własnej wartości. Jeśli już we wczesnym dzieciństwie zainwestujemy nasz czas w budowę takiego przekonania u dziecka, możemy być potem pewni, że poradzi sobie ono w każdej sytuacji. Muszę tutaj koniecznie podkreślić, że nie wolno stawiać znaku równości między budowaniem własnej wartości a chwaleniem.

Jak zatem budować u dziecka poczucie własnej wartości, jeśli nie przez chwalenie? To wydaje się najbardziej oczywista droga dla wielu rodziców.

Trzeba przede wszystkim zerwać z mylącym przekonaniem, że poczucie własnej wartości i pewność siebie to to samo. Poczucie własnej wartości wynika z tego, co dziecko myśli o tym, jakie jest. Z kolei pewność siebie to pochodna myślenia o efektach jego działań. To oznacza, że trzeba dziecko przede wszystkim doceniać, a pochwalić od czasu do czasu. Dam przykład: gdy moja córka z dumą pokazuje mi wypastowane przez siebie buty, doceniam ją, nie jej zachowanie. Co mówię: „Córeczko jesteś bardzo dokładna!“ Kiedyś przeczytałam, że gdy dziecko przynosi nam własnoręcznie wykonany rysunek, to zamiast „jakie to piękne”, zdecydowanie lepiej jest powiedzieć „Kochanie, ja też bardzo Cię kocham!“ Dopiero w następnej kolejności: „pięknie rysujesz, jakie śliczne to słoneczko”. Bo przecież, gdy maluch obdarowuje nas swoją „laurką“, to tak jakby chciał nam powiedzieć: „Kocham Cię Mamo lub Tato!“. Staram się o tym pamiętać każdego dnia, to nasz kierunkowskaz.

Co z zasadami? Warto je tworzyć?

Ja w mojej formule wychowania postanowiłam tworzyć zasady, które zmotywują córkę do ich przestrzegania. A zatem ważne jest to, żeby zasady dotyczyły całej rodziny, a nie tylko dzieci. Np. jak można oczekiwać, że dziecko nie będzie jadło śmieciowego jedzenia, jeśli sami mamy poutykane torebki po frytkach w samochodzie. Albo jeśli rodzice sami jedzą nieregularnie, nie mogą też oczekiwać, że dziecko będzie samo przychodzić na posiłki o określonych porach. W mojej rodzinie ustaliliśmy dwa rodzaje zasad: regulujące dzień i codzienne życie oraz regulujące relacje. W pierwszej grupie znalazły się np. ustalenia, że na obiad zawsze, gdy to możliwe, jemy ciepły posiłek, a wieczorem przed pójściem spać każdy musi ogarnąć swoją przestrzeń – córka sprząta swoje rzeczy, a my z mężem sprzątamy swoje. W drugiej grupie ważną zasadą jest, że wszyscy dajemy sobie buziaka na dobranoc.

I jak udaje się sankcjonować te zasady?

Bardzo prosto. Wystarczy, że każde z nas ma świadomość tego, że może drugiej osobie przypomnieć o zasadzie, gdy ktoś jest bliski jej przekroczenia lub właśnie przed chwilą to zrobił. Chcę się przy okazji podzielić jeszcze jedną zasadą, którą nazywamy w rodzinie „pamiętaj o sushi”.

To jakieś nawiązanie do dalekowschodniego podejścia do wychowania?

Niespecjalnie. Po prostu kiedyś moja córka zobaczyła reklamę sushi baru i zapytała „co to jest to sushi”. Postanowiłam więc, że zabiorę ją do takiego lokalu, żeby zobaczyła sama. Jak już zobaczyła, co to jest i jak się przygotowuje, to stwierdziła, że nigdy tego nie dotknie. Ja natomiast powiedziałam, żeby najpierw spróbowała, zanim przyjmie takie kategoryczne postanowienie. Obiecałam, że jeśli nie będzie jej smakowało, to będzie mogła wypluć do serwetki to, co ma w buzi i nie będziemy kończyć dania, tylko wyjdziemy. Okazało się jednak, że tak jej zasmakowało, że teraz jak chcę zrobić jej miłą niespodziankę, to idziemy właśnie do sushi baru. I stosujemy to również do innych rzeczy, np. zajęć pozalekcyjnych. Obowiązkiem jest spróbować tego, co akurat oferuje świat. A jak nie będzie fajnie, to nikt nie będzie namawiać do robienia tego dalej. Działa to też w obie strony. Córka może tak samo nam zaproponować, że chce czegoś spróbować. W ten sposób okazało się, że tenis, który my sugerowaliśmy, jest nie dla niej. Podobnie gitara, którą z kolei wymyśliła sama. Natomiast nauka jazdy na nartach, na którą chciała się zapisać jeszcze w zerówce (teraz ma 11 lat – przyp.red.) okazała się tak wciągająca, że już piąty rok chodzi na zajęcia. Zatem jeśli któreś z nas uparcie odmawia spróbowania czegoś, wtedy druga osoba mówi „pamiętaj o sushi”.

Konrad Bugiera

Pozostań
z nami w kontakcie

Zapisz się do newslettera!