Wiedza
26 sierpnia 2015
Wróćmy do natury
Oto teoria antycznych filozofów greckich: w naturę wpisany jest mechanizm zdrowia psychicznego. Oto fakty naukowe ustalone przez współczesnych naukowców: obcowanie z naturą wzmacnia naszą odporność, wyostrza zmysły i inteligencję, a także poprawia zdrowie fizyczne oraz psychiczne.
Chorujemy na zespół deficytu natury, twierdzi amerykański pisarz Richard Louv. Sądził tak już w roku 2005, gdy w książce „Ostatnie dziecko w lesie” ukuł ten termin, by opisać pogłębiającą się przepaść między młodymi osobnikami współczesnego homo sapiens a przyrodą. Tak zdefiniował tą dolegliwość: „zanikająca świadomość, osłabienie zdolności do odnajdywania sensu w przejawach życia, które nas otacza.” Odkrył, że kiedy zabierzemy dzieci do lasu, osłabiają się u nich objawy zespołu deficytu uwagi – współczesnej plagi najmłodszych.
Od tego czasu przeprowadzono wiele badań, które pokazały, że Louv wiedział, co pisze. Dziś wiemy, że: duże okna w klasach polepszają wyniki standardowych testów u uczniów i zwiększają ich szanse na dostanie się na studia oraz ograniczają możliwość, że wejdą one w konflikt z prawem. Pacjenci na oddziale chirurgii w salach z oknami, za którymi są drzewa, zdrowieją szybciej niż ci, którzy bezpośrednio za oknem widzą ścianę z cegieł – ich rany goją się w szybszym tempie. Tacy pacjenci to skarb dla personelu. Potrzebują mniej leków przeciwbólowych i rzadziej skarżą się na pielęgniarki. Wiemy też, że w zielonych dzielnicach wielkich miast otyłość jest mniejsza niż w zabetonowanych.
Sam Louv doszedł do wniosku, że deficyt natury nie dotyczy tylko dzieci. Na dodatek ciągle pogłębia się. Jego zdaniem odnowienie kontaktu człowieka z przyrodą ma fundamentalne znaczenie dla zdrowia, dobrostanu i ducha człowieka. A także dla przetrwania człowieka jako gatunku. Obcowanie z naturą wzmacnia naszą odporność, Wyostrza zmysły i inteligencję, poprawia zdrowie fizyczne oraz psychiczne i wpływa dobrze na nasze relacje rodzinne oraz społeczne. Z naturą, a nie z technologią, jak dzieje się coraz częściej. Cudowna wolność w sferze komunikacji, jaką dają nam smartfony i tablety, ma swoją cenę. Wysoką. Oto rachunek: otępienie zmysłowe, odwrażliwienie, osłabione ciało i umysł.
Beton na zmysłach
Odcięci od natury zatracamy coraz więcej zdolności, w jakie wyposażyła nas przez miliony lat ewolucja. Utrwalamy też obraz nas samych jako istot nawigujących w życiu za pomocą mózgu – podejmujących decyzje dzięki mieszaninie myśli i uczuć, co sprowadza się często do działania pod dyktando ego, nakręcanego zestawem pragnień wdrukowanych nam przez naszą kulturę, jej instytucje i przesądy.
Naukowcy, tacy jak Diane Ackerman, autorka „Naturalnej historii zmysłów”, twierdzą jednak, że umysł nie znajduje się tylko w mózgu. Dzięki enzymom wędruje swobodnie po ciele. To umysł budzi w nas doznania smaku, dotyku, węchu, a jednocześnie od nich zależy. Paranormalne zdolności obserwowane u ludów takich jak Aborygeni mogą wcale nie być paranormalne. Być może są to zdolności, które ludzki umysł ma na fabrycznym wyposażeniu, a które – zaniedbane – zanikły u współczesnego człowieka. Zanim w grudniu 2004 roku tsunami uderzyło w nabrzeża Indii, zabijając tam ponad 10 tysięcy ludzi, „pierwotni” mieszkańcy Andamanów – członkowie plemienia Jarawa – uciekli w bezpieczne miejsce, razem ze zwierzętami z dżungli. Skąd wiedzieli, że zbliża się zagrożenie? Odbierali doznania, które człowiek z miasta ignoruje, bo nie rejestruje ich jego otępiała wrażliwość.
Tacy naukowcy, jak Jay Gottfried z Northwestern University w Bostonie, ustalili, że wykorzystujemy nasze możliwości zmysłowe, na przykład węchowe w niewielkim stopniu. Nigdy nie będziemy zdolni nawigować w rzeczywistości za pomocą węchu tak dobrze jak psy. Ale możemy to robić znacznie lepiej niż czynimy to teraz. Nie jesteśmy w stanie odbierać ultradźwięków tak dobrze jak nietoperze, ale możemy nauczyć się odczuwać i interpretować wibracje w naszym ciele.
Nasze wielkie możliwości węchowe udowodnili – jak zwykle przy tego typu badaniach – niezastąpieni amerykańscy studenci. Gottfried zasłonił im oczy specjalnymi goglami, zatkał uszy i założył na dłonie grube rękawice. Zostawił im puste nozdrza, można podejrzewać jednak, że wcale nie w trosce o niezbędną dostawę tlenu. Chciał, żeby studenci wąchali. Rezultat? Studenci nauczyli się szybko wyczuwać perfumy o zapachu czekolady z odległości 10 metrów, a nawet podążać precyzyjnie zygzakowatą ścieżką wyznaczoną przez te perfumy. Przy okazji wyszło na jaw, że używanie dwóch nozdrzy znacznie zwiększa nasze możliwości odtwarzania obrazu rzeczywistości za pomocą węchu. Tak jak w przypadku oczu, mózg konstruuje dzięki temu poszerzony obraz świata – to coś jak wąchanie w stereo. Studenci z zaklejonym jednym nozdrzem dowiedli tego ponad wszelką wątpliwość. Inny wniosek z tych badań – zdolności węchowe można poprawiać. Podobnie, jak zdolności innych naszych zmysłów.
Nie wyostrzymy jednak zmysłów nad laptopem lub przed telewizorem, ani w centrum handlowym. Takie środowisko sprzyja ich otępieniu. Amerykanie przez 18 miesięcy badali, jacy żołnierze najlepiej nadają się na saperów. Wniosek: mieszkańcy wsi, najlepiej tacy, którzy często w przeszłości polowali. Mają zdolność łączenia głębi postrzegania z widzeniem peryferyjnym i innymi niezbadanymi czynnikami, które na razie nazwano instynktem. Żołnierze z miasta, których dzieciństwo upłynęło na grach komputerowych, widzą świat płasko, jakby rzeczywistość odgrywała się dla nich na ekranie.
W najciemniejszym kącie jaskini
Prawa autorskie do najsłynniejszej może metafory w historii filozofii ma niejaki Platon – filozof grecki, który żył niemal 25 wieków temu w Atenach. Stworzył on wizję nieszczęśników przykutych łańcuchami w wielkiej jaskini w taki sposób, że widzą tylko cienie postaci ze świata na zewnątrz, odbijające się na ścianie dzięki wielkiemu ognisku. Jako, że nie widzą samych postaci, wydaje im się, że te cienie są rzeczywistością. Najgorsze dopiero przed nami – Platon twierdzi, że wszyscy jesteśmy takimi nieszczęśnikami. Widzimy popłuczyny rzeczywistości, a nie ją samą.
Rozejrzyjmy się po naszej jaskini, a okaże się, że jest jeszcze gorzej. W Singapurze, gdzie mieszkałem, połowa pasażerów metra nie odrywa się od swoich elektronicznych zabawek: telefonów i palmtopów. Robi to cały przekrój wiekowy z lekkim wskazaniem na młodych. W sztucznym środowisku wagoników metra – z ich plastikowymi zapachami i klimatyzowanym powietrzem – są skutecznie odcięci od natury. Sami dbają o to, żeby nie zauważać jedynego jej przejawu w tym miejscu – współpasażerów. To właśnie na użytek takich ludzi amerykański paleontolog i pisarz Michael Pyle wymyślił termin „wyginięcie doświadczenia”. Co Platon powiedziałby o pasażerach singapurskiego metra? Że nie widzą nawet cieni na ścianie jaskini?
Gdyby spojrzeć na ten problem oczyma współczesnego naukowca, zobaczylibyśmy, jak coraz bardziej zdajemy się na zmysł wzroku. Kontakt z naturą również dlatego jest dla nas tak dobroczynny, bo oznacza jednoczesne użycie wszystkich zmysłów. Uwrażliwiając wszystkie zmysły osiągamy optymalny stan uczenia się. Natura to lekarstwo na zmęczenie umysłu. Kontakt z nią zwiększa przepustowość mózgu. Już po godzinie w lesie długość uwagi zwiększa się o 20 procent, poprawia się też pamięć a także abstrakcyjne myślenie.
Pojęcie „witamina N”, opisujące dobrodziejstwa przebywania w naturze, to nie tylko chwytliwy slogan. Być może najlepiej pokazują to badania Dorothy Matthews i Susan Jenks z Sage Colleges w Troi w USA. Na myszach. Te gryzonie dwa razy łatwiej radziły sobie w labiryncie, gdy wszczepiono im bakterię Mycobacterium vaccae. I co z tego? Jest to bakteria, która występuje w glebie i którą wdychamy, kiedy też zdecydujemy się „wystąpić” w środowisku, gdzie jest dużo gleby. Cudowny efekt podwojenia inteligencji u myszy, którym wstrzyknięto bakterię mija po paru dniach.
Droga do mądrości wiedzie przez zmysły. Choć sam Platon mógłby nie zgodzić się z takim twierdzeniem, na pewno poparłby je Budda i filozofowie stoiccy. Budda wymieniał umysł jednym tchem z organami zmysłowymi. Stoicy trenowali się w filozofii, by doświadczyć procesu konwersji, czyli – powrotu do źródeł. Albo inaczej – dobrostanu, który bierze się z odczucia, że jesteśmy częścią kosmicznego procesu. Twierdzili, że w samą naturę wpisany jest mechanizm konwersji. Prawa, które odkryjemy zmysłami w naszym najbliższym otoczeniu, nie różnią się od praw rządzących w makroskali całym wszechświatem.
Richard Louv też zaczął się zastanawiać nad tym związkiem. Po tym, gdy odbył taki oto filozoficzny dialog ze swoim kilkuletnim synem Matthew:
Matthew: – Czy wiara jest zmysłem?
Richard: – Nie rozumiem, o co ci chodzi?
Matthew: – No wiesz, rodzajem odczuwania wyższej siły.
W tym momencie rozmowa została przerwana prawdopodobnie na skutek szerokiego otwarcia ust ze zdziwienia przez Richarda Louva, z których chwilowo nie mógł wydobyć się żaden dźwięk. Czy mamy zmysł duchowości? – zapytał sam siebie.
Dzisiaj dla tego amerykańskiego pisarza odpowiedź na to pytanie brzmi: tak. Jest on aktywowany poprzez zwykłe zmysły, gdy zaczniemy używać pełni ich możliwości. W „Zasadzie natury” przywołuje badania Charlesa A. Lewisa University of Illinois, które dowodzą, że rośliny wpływają na nasze życie psychiczne i duchowe. Jak? Według Lewisa jesteśmy częścią zbiorowej środowiskowej świadomości, produktu milionów lat ewolucji. Dzielimy z naturą ukrytą świadomość, która reaguje bez myślenia na sygnały ciała i środowiska.
Problem tylko w tym, że nie chcemy tego zauważyć.
Technozniewolenie
„Info blitzkrieg” – to kolejne chwytliwe pojęcie ukute przez zwolenników ekoterapii. Bombardowanie milionami bitów elektronicznych informacji prowadzi do stanu świadomości, który naukowcy nazywają „trwałą niepełną uwagą”. Nie wiemy jeszcze, jakie konsekwencje dla przyszłości naszego gatunku ma nieograniczane zanurzenie w technologię w latach formowania się mózgu jego młodych osobników. Jedna z teorii głosi, że zwalnia rozwój płatów czołowych mózgu. A właściwie zamraża. Według tej teorii, komputerowe dzieci rozwiną się emocjonalnie tylko do poziomu nastolatków i nigdy go nie przekroczą. Co rozwiną dodatkowo, żeby skompensować te stratę? Nie wiemy. Historia technologii komputerowych na ziemi jest zbyt krótka. Ludzie przyszłości mogą być geniuszami uniezależnionymi od ograniczeń środowiska, mogą też być niedorozwinięci. Jeśli teorie stoików są słuszne – bardziej prawdopodobnie jest to drugie. Przynajmniej, jeśli chodzi o rozwój duchowy.
Rytm życia, jaki wymusza na nas wielkie miasto – ze sztywnymi godzinnymi pracy, cyklami dojazdów i powrotów oraz kulturowym wymogiem punktualności, sprawia, że ignorujemy naturę. Tylko, że w nas wciąż odlicza się biologiczny, a nie mechaniczny czas. A to spina mózg.
W naturze mózg się resetuje. Dosłownie. Uwalnia nadmierną ilość informacji, schładza przegrzane nadmierną aktywnością obwody. Mieszczuchy zagnane przez naukowców na dwa tygodnie do lasu doświadczali nieznanego im wcześnie poczucia spokoju i klarowności. Także zwiększonej kreatywności. W naturze wystarczy być, a nawet najlepiej tylko być. Grupa kontrolna, która w tym samym czasie zajmowała się intensywną wspinaczką, miała mniej takich doznań.
Ale nie trzeba wyjeżdżać do lasu, żeby odczuć dobroczynne skutki natury. Dwadzieścia minut patrzenia w zieleń sprawia, że zawartość kortyzolu w ślinie spada o 13.4 procent, jak wykazał na 260 ludziach z 24 różnych miejsc w Japonii Yoshifumi Miyazaki z Chiba University. A kortyzol to hormon stresu. Na nasz mózg dobrze działa niezbyt dużo uwagi nakierowanej na konkretne przedmioty czy zadania, a jak najwięcej uwagi niewymuszonej. Stan, który nazwać można fascynacją. Stan ceniony oprócz ekoterapeutów przez buddystów, którzy stworzyli techniki medytacji oparte na nieukierunkowanej uważności.
Zgodnie z Zasadą Natury Richarda a – przyszłość będzie należeć, nie do tych, którzy przenikną wszelkie tajniki technologii, ale do tych, którzy lepiej zrozumieją jak działa natura i jak zharmonizować świat wirtualny z przyrodniczym. Nie mówimy już o harmonii ciała i umysłu (mind-body), ale ciała umysłu i środowiska naturalnego (mind-body –nature). To nowe pole dla psychoterapii, która rozłożyła na części każdy element relacji człowieka z sobą samym, a także z rodziną i różnymi grupami społecznymi, ale zapomniała o relacji ze środowiskiem. W czasach ogromnego lęku i wypalenia, mimo najwyższego komfortu życia i bezpieczeństwa w historii naszego gatunku, to także nowy obszar działania dla coachingu.
Ścieżki rozwoju: Richard Louv „The Nature Principle”
Dr Marcin Fabjański
Autor pierwszegopolskiego przewodnika praktyki filozoficznej "Stoicyzm Uliczny" i książki "Zaufaj życiu. Nie zakochuj się w przelatującym wróblu." Twórca Szkoły Filozofii Dostrojenia do Procesu Życia i programu Centrum Praktyki Filozoficznej w Krokowej. Zobywca Grand-Press i nagrody Independent Press Associattion w Nowym Jorku za najlepsze reportaże roku.
Kategorie
10 ostatnich wpisów:
- Rezyliencja w praktyce czyli przewodnik po dobrych praktykach mentoringu dla firm w trudnościach
- Champions of productivity won the race against inflation in spite of covid and war – a report on 35-year-old businesses in Poland
- Polish pioneers of entrepreneurship 35-year-old businesses in Poland.
- Firmy średniej wielkości – zwycięzcy 35-letniej sztafety wolnej przedsiębiorczości
- Neuroróżnorodność szansą dla biznesu
- LEGO – opowieść o rodzinie, która stworzyła najsłynniejszą zabawkę na świecie.
- Odpowiedzialność przedsiębiorców za przestępstwa środowiskowe
- ESG – nadchodzi przykry obowiązek czy szansa na pozytywny wizerunek spółki?
- Przygotujmy się na ESG
- Sztuczna inteligencja w świecie firm rodzinnych
Tematyka wpisów:
Popularne tagi: