Wiedza

Fundacja Firmy Rodzinne

Powrót

English

11 grudnia 2018

Uczciwość i rzetelność towarzyszyły nam do końca działalności

Uczciwość i rzetelność  towarzyszyły nam do końca działalności

W lipcu na Targach Poznańskich zorganizowaliśmy spotkanie o dość ryzykownej nazwie- Fuck-up Night. Jego głównym przesłaniem było pokazanie, że porażka jest nieodłącznym elementem życia każdego człowieka, również przedsiębiorcy. Jedną z osób, które wystąpiły podczas spotkania i opowiedziały swoją historię był Wojciech Dziewolski. Jeśli nie mieliście okazji jej usłyszeć, przeczytajcie koniecznie.

Jest koniec lat 80-tych. Prawnicy i przedsiębiorcy na nowo odkrywają Kodeks Handlowy. Powstają spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Kapitał zakładowy: 500 zł. Wówczas – wielka kwota, ale pod koniec lat dziewięćdziesiątych stała się symboliczna.

Właśnie w tym momencie kilku przyjaciół kończy studia i zastanawia się nad przyszłością. Znamy się dobrze, łączy nas wspólna pasja: narciarstwo, góry i społeczna praca w zarządzie Akademickiego Klubu Narciarskiego.

W 1988 roku jako czterech udziałowców rejestrujemy (w notariacie w Szamotułach, ponieważ w Poznaniu wolne terminy u notariusza za pół roku…) Spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością.

Pierwsza siedziba to garaż w domu naszego kolegi, później również udziałowca spółki, sami przeprowadzamy adaptację. Zajmujemy go wraz z małym przyległym pokojem. Firma w pierwszym roku poszukuje tożsamości i kierunku działania. Pomimo braku kierunkowego wykształcenia, decydujemy się uczestniczyć w informatyzacji Polski. Naszą domeną staje się prywatny import z Berlina Zachodniego komputerów osobistych (PC) i automatyki wspierającej banki. Powstaje III Rzeczpospolita – tworzy się wolny rynek, nasza firma rozwija się szybko w naturalny sposób wypełniamy lukę rynkową. Spółka importuje wysoką technologię, już na swój rachunek. Możliwy staje się zakup waluty w banku, nie w kantorze. Aktywnie uczestniczymy w automatyzacji tzw. back office w bankach. Po 1990 roku następuje proces reorganizacji NBP, powstają banki komercyjne (WBK, BZ, BDK, BPH, Bank Śląski itd.). Potrzeby i skala rynku rosną jak na drożdżach, a gigantyczna inflacja wymusza zmiany wyposażenia.

Po kilku latach, postanawiamy dywersyfikować aktywność biznesową. Propozycję współpracy i inwestycji kapitałowej składają nam mój brat i kolega z klubu narciarskiego, pomysłodawcy utworzenia firmy reklamy zewnętrznej. Tak powstaje pierwsza polska firma outdoorowa.

Dotychczasowy prezes spółki ustępuje i prowadzi powołany przez nas mały „prywatny fundusz inwestycyjny”. Udziałowcy funduszu to czwórka założycieli i nowi partnerzy – twórcy kolejnych podmiotów, które powstają w kolejnych latach. Z wypracowanych nadwyżek w pierwotnych spółkach inwestujemy w podmioty rodzącego się rynku kapitałowego: kupujemy udziały domu maklerskiego i firmy leasingowej.

Około 2000 roku fundusz posiada w portfelu sześć spółek o wycenie idącej w dziesiątki, a nawet setki milionów złotych. Jesteśmy zafascynowani tempem wzrostu naszego portfela inwestycyjnego, w dwa lata jego wartość wzrosła kilkukrotnie!

Następne lata to dalszy wzrost aktywności inwestycyjnej oparty o niezachwianą wiarę w cud rynku kapitałowego. Firma outdoorowa jako pierwsza firma z grupy debiutuje na GPW. Po dwóch latach, dostajemy pierwszą lekcję pokory – następuje sprzedaż, a w zasadzie wrogie przejęcie naszej reklamowej spółki. Nie poddajemy się, pięć kontrolowanych przez nas podmiów jest notowanych na GPW. To szczytowy moment: kapitalizacja akcji w funduszu sięga kilkuset milionów złotych.

W roku 2006 następuje ważny moment dla firmy „matki”: konsolidacja firm branży IT. Powstaje jeden z trzech największych integratorów IT w Polsce. Nasz niewielki pakiet (przy rozproszonym akcjonariacie) daje nam szansę na zarządzanie spółką. Niestety skala połączonych firm (około 3,5 tys. pracowników) przerasta nasze kompetencje, nie udaje się reforma, następuje powolny regres firmy. Stopniowo redukujemy poziom naszego zaangażowania, aż do wyjścia z inwestycji.

Dzieje każdej ze spółek to osobny rozdział. Jako inwestorzy aktywni w GPW odczuliśmy boleśnie kryzys 2008 roku. Prawie wszystkie spółki były wtedy w fazie inwestycji, w znacznym stopniu lewarowanym przez banki i obligacje. Notowania naszego portfela gwałtownie spadły, burząc zabezpieczenia kredytów, przekładając się na płynność spółek. Było gorąco! Spłata zobowiązań, realizacja działań operacyjnych, kończenie inwestycji…, nie daliśmy rady, stopniowo następowała sprzedaż akcji związana z koniecznością regulowania zobowiązań.

W 2015 nastąpił moment, kiedy z bólem zdecydowaliśmy,
po spłacie zobowiązań, o zakończeniu naszej biznesowej przygody.

Tyle faktów, nie zweryfikowałem dat… Ale to chyba bez
znaczenia.

Rzecz jasna, historia przeszło dwudziestu lat budowania, a później ratowania naszego majątku, to mnóstwo doświadczeń, obserwacji i wniosków. Zapewne dla każdego z głównych akcjonariuszy będą to inne refleksje. W różnorodności naszych temperamentów i kompetencji była początkowa siła. To dla mnie pewnik: powodzenie startupu opierało się na przyjaźni, różnorodności i wzajemnym zaufaniu udziałowców. Uczciwość wobec siebie i „rzetelność kupiecka” w relacji z pracownikami i klientami to wartości towarzyszące nam do końca naszej działalności. Wspominam do dziś z jaką radością i zaangażowaniem szło się do pracy w gronie najbliższych przyjaciół. Tę atmosferę „przyjaznej firmy” udało się utrzymać wiele lat. Nawet w momencie gwałtownego zwiększenia się liczby pracowników, do 100, 200…, pomimo tworzenia procedur i struktur nadających ramy organizacyjne, właścicielom bardzo zależało na podtrzymaniu świetnej atmosfery. Do dzisiaj pracownicy naszych firm spotykają się towarzysko kilka razy w roku!

Trudno jednoznacznie wskazać jakie fakty czy błędy spowodowały regres i zakończenie naszej biznesowej historii. Moje osobiste refleksje dalekie są od profesjonalnej analizy przypadku. Bezkrytyczna wiara w rynek kapitałowy, prawa ekonomii (wiara w podręcznikowe odbicie rynku po kryzysie 2008 roku) i zbyt szybki wzrost skali – to w mojej ocenie główne przyczyny braku ostatecznego sukcesu. Z perspektywy twórców przeszliśmy na pozycję inwestorów, ważniejsza stała się wycena aktywów a mniej uwagi poświęciliśmy operacyjnej działalności podmiotów. Może też za daleko posunięta dywersyfikacja, inwestycje w podmioty z bardzo różnych branż. Od odnawialnej energii, deweloperki, IT, do biura maklerskiego. Nie sposób zrozumieć mechanizmów biznesowych na tylu frontach. Oczywiście przy tak rozległej działalności rosła liczba i znaczenie kadry zarządzającej. Jak wszędzie, byli profesjonalni, błyskotliwi managerowie, ale zdarzali się też gracze, spryciarze, „grający do swojej bramki”. Chyba za późno stworzony został program opcji na akcje dla szczególnie istotnych managerów. Czas przyjaźni minął, należało „kupować” partnerów poprzez powiązania właścicielskie.

Pomimo braku happy endu, nie uznaję naszej historii za klęskę, przeżyliśmy bardzo wiele wspaniałych chwil, poznaliśmy smak ciężkiej pracy, radość i satysfakcję, przez wiele lat prowadziliśmy „światowe życie”. Nasza przyjaźń przetrwała, choć każdy z nas poszedł swoją drogą. Wielu naszych pracowników, a dzisiaj przedsiębiorców, korzysta z doświadczeń i wiedzy zdobytej podczas pracy w naszej grupie. W Poznaniu z powodzeniem funkcjonuje pięć firm, które kontynuują historię rozpoczętą w 1988 roku w garażu. Z satysfakcją słyszę, że po wielu latach pracownicy wspominają czasy pracy z nami jako najlepszy czas ich aktywności zawodowej.

Wojciech Dziewolski

Mentor Early Warning Europe

Pozostań
z nami w kontakcie

Zapisz się do newslettera!